poniedziałek, 24 stycznia 2011

Słówko o kampaniach społecznych


Kampanie społeczne z roku na rok coraz mniej dziwią i stają się coraz bardziej rozpowszechnioną formą akcji promujących dane postawy czy zjawiska. Jak to często jednak bywa, takie incjatywy mogą mieć drugie dno...
Nie można oczywiście jednoznacznie stwierdzić, że kampanie społeczne z założenia są stworzone, aby kogoś oszukać. Jednak nie należy poprzez to wszystkie z nich bezkrytycznie ujmować jako szlachetne. Jak to najczęściej bywa, prawda zdaje się leżeć po środku. Ciężko odmówić dobrych chęci twórcom kampanii, której celem jest skłonienie jak największej ilości osób do zostania dawcami krwi. Gorzej, gdy kampanie społeczne starają się promować dane style życia czy konsumpcji- tutaj już ciężej znaleźć w sobie tyle ufności wobec ich twórców.
Ciekawym przykładem zdaje się być znana kampania pod hasłem „Pij mleko- będziesz wielki”. Ocenę tego, czy przytoczone argumenty przeciw niej są słuszne pozostawię nierozstrzygniętą, jednak warto choćby je przytoczyć. Po tym jak poprzez media nasze społeczeństwo zostało bombardowane reklamami tej akcji, w internecie rozgorzały zażarte dyskusje na temat tego czy mleko rzeczywiście jest zdrowe. Wiele osób powoływało się na autorytety dietetyczne, które to w swych publikacjach miały jednoznacznie stwierdzać, iż natura nie zna przypadków, gdy osobnikom dorosłym mleko miałoby służyć. Można wysunąć kontrargument, iż omawiana kampania skierowana była do dzieci i młodzieży, jednak według specjalistów mleko służy jedynie dzieciom do 6. roku życia, więc grupa docelowa tej akcji w praktyce była błędna. Z wymienionymi argumentami można się nie zgadzać, lecz ciekawym w calej tej sytuacji jest fakt, iż niedługo przed rozpoczęcie tej kampanii społecznej polska gospodarka zanotowała znaczną nadwyżkę produkcji mleka...
Podobne „zbiegi okoliczności” towarzyszyły innym kampaniom tego typu, szczególnie promującym dane gałęzie gospodarki, np rybołóstwo. Dużą rolę pełni tu Unia Europejska, która zdaje się w ten sposób dbać o popyt, a co za tym idzie stan tych działów rynku, które tego wymagają.
Innym rodzajem kampanii społecznych są takie, które promują dane postawy czy poglądy. Warto zauważyć, iż w praktyce niewiele różnią się one od kampanii politycznych, ponieważ posiadają znaczące wspólne cechy- najczęściej są finansowane z prywatnych pieniędzy, a poglądy, które promują wyrażają chęci sponsora tychże funduszy. Niemal każdego dnia jesteśmy poprzez te kampanie bombardowani różnymi poglądami na aktualne tematy kulturowe, które to bardzo często są dość mocno oderwane od rzeczywistości. Nie każdy musi się z tym zgadzać, jednak ludzka sfera seksualności wydaje się być ze wszechmiar sprawą prywatną, jednak mimo tego, poprzez media i też właśnie kampanie społeczne można odnieść wrażenie, iż to kwestia homoseksualizmu jest sprawą o najwyższej społecznej ważkości, podczas gdy wcale tak nie wydaje się być, bo na ulicach ciężko dopatrzeć się kontr-kampanii promujących heteroseksualizm, ponieważ taka inicjatywa nie jest potrzebna jej zwolennikom- zachowują oni swe preferencje dla siebie, nie czują potrzeby bombardowania nimi innych.
Wnioski z tej refleksji mogą wydawać się trywialne- należy starać się, szczególnie będąc socjologiem, patrzeć na rzeczywistość społeczną obiektywnie- nie wierzyć we wszystko, co tego typu kampanie starają się nam narzucić. Podobnie jak w mediach, tak w przypadku właśnie kampanii społecznych rozgłos zdobywają najczęściej tylko takie poglądy, na popularyzacji których komuś zależy, ponieważ ma w tym interes. Oczywiście jest to fakt dość oczywisty, jednak jak często można zauważyć, wielu osobom ciężko odróżnić swoje poglądy od tych, które narzucają im środki przekazu. Dlatego ważna wydaje się tu chęć dążenia do uchwycenia prawdziwych celów, które mogą przyświecać danej kampanii społecznej- nie dlatego, że każda z założenia chce nas „nabrać”, bo tak nie jest, ale choćby dlatego, aby nie stać się pionkiem w czyjejś rozgrywce.

Parytety - czy o taką równość nam chodzi?


Ostatnimi czasy, głównie wśród feministek pojawił się postulat parytetu wyborczego, czyli wyrównania liczby kandydujących kobiet i mężczyzn. Czy w czasach kiedy bierne prawo wyborcze przysługuje każdemu bez względu na płeć potrzeba dalszych korekt prawnych,w których płeć odgrywa główną rolę?
 Parytetem nazywamy zasadę równości proporcji. Ma ona zastosowanie w wielu sferach życia. Parytet, o który walczą feministki zakłada, iż na listach wyborczych powinna być równa liczba kobiet i mężczyzn. Tłumaczą to koniecznością „wyrównania wielkiej społecznej niesprawiedliwości trwającej od wieków”. Nie da się zaprzeczyć temu, że pozycja społeczna kobiet nie zawsze była równa mężczyznom czy temu, że nie zawsze miały stosownego wpływu na życie społeczne czy politykę. Nie usprawiedliwia to jednak złego rozumienia równości, które moim zdaniem bardzo często towarzyszy postulatom feministek.
Dekretem Józefa Piłsudskiego 28. listopada 1918 roku kobiety w Polsce uzyskały prawa wyborcze. Oczywiście nadal musiało upłynąć wiele czasu, aby kobiety uzyskały inne znaczące prawa, jednak ciężko przecenić znaczenie tego wydarzenia. W wielu aspektach życia społecznego równość płciowa jest słusznym, a nawet koniecznym postulatem, jednak warto zastanowić się czy podział płciowy zawsze jest tym najważniejszym.
W społeczeństwa czymś oczywistym jest mnogość grup społecznych, a co za tym idzie mnogość poglądów politycznych, ekonomicznych, moralnych etc. Wśród tak ogromnej liczby różnego rodzaju postaw podział na płeć nie wydaje mi się wcale najważniejszym, nawet nie jednym z najważniejszych. Próba wyrównania szans wszystkich takich podziałów poprzez parytety jest z góry skazana na niepowodzenie.
Często mówi się, iż demokracja nie jest najlepszym ustrojem, jednak do tej pory nie wymyślono lepszego. Pomimo takiej powszechności demokracji nadal w społeczeństwie często nie jest ona do końca rozumiana, z czego wynikają nieporozumienia. Nie zakłada ona równości wszelkich poglądów, lecz równe szanse- teoretyczny brak barier w ich głoszeniu. W polityce najważniejsze są właśnie poglądy, a nie płeć, więc skoro na listach wyborczych danej partii jest przewaga mężczyzn to istnieje ona właśnie dzięki demokracji- dzięki temu, że czyjeś poglądy czy postawy zyskują większe poparcie niż innych. Jeśli ktoś poprzez swój głos wyborczy daje upust swym przekonaniom względem płci to też jest jego demokratyczne prawo. Dlatego właśnie parytet na listach wyborczych byłby sprzeczny z zasadami demokracji- byłby on sprzeczny z fundamentalnymi zasadami demokracji.
Moim zdaniem bardzo ważna jest świadomość faktu, iż w różnych sferach życia publicznego liczą się różne cechy. Takie, które na co dzień wydają nam sie fundamentalne np w polityce nie mają już tak dużego znaczenia. Demokracja pomimo swej powszechności nadal jest swoistą „umową społeczną” i uznanie jej jako nadrzędnej zasady w ustroju społecznym wcale nie sprawia, że wszystkie poglądy nagle stają się słusze. Nierówności w pozytywnym znaczeniu są nieodłącznym elementem życia, dlatego równości należy szukać jedynie tam, gdzie jest ona potrzebna,a nie wszędzie i „na siłę”. W ten sposób w polityce najważniejsze powinny być poglądy polityczne osób, które kandydują, nie ich płeć czy stan cywilny.


Taktowna mgła


           Wydarzenia, które rozegrały się 10. kwietnia 2010 roku na wojskowym lotnisku w rosyjskim Smoleńsku wstrząsnęły naszym krajem. Ciężko doszukiwać się w tym czegoś dziwnego- rozbił się tam polski samolot z delegacją, która miała uczcić obchody rocznicy zbrodni katyńskiej. Na jego pokładzie znajdowała się przede wszystkim para prezydencka, a wraz z nią najwyżsi rangą polscy wojskowi, duchowni, politycy oraz załoga. Wszystkie 96 osób zginęło.
            Jak to niemal zawsze bywa- w obliczu tragedii polskie społeczeństwo zjednoczyło się w sposób, który na co dzień mógłby się wydawać niemożliwy. Płakali wspólnie politycy i zwolennicy PiS, PO, SLD, szerokie grono dziennikarskie, artystyczne- krótko mówiąc, niemal wszyscy. Taka chwilowa jednomyślność, nawet w obliczu rozpaczy, w Polsce niewątpliwie jest czymś niecodziennym i godnym odnotowania. Nie potrzeba było jednak szczególnie dużej wiedzy na temat polskiej sceny politycznej, aby móc jedynie z przekonaniem czekać na moment, kiedy ta kurtyna rozpaczy runie. I tak też się stało.
Nie będąc przesadnie krytycznym wobec stanu naszego społeczeństwa, należy stwierdzić, iż podejrzenia, według których katastrofa w Smoleńsku nota bene nie była katastrofą, lecz zamachem, są dość naturalną reakcją w obliczu takiego zdarzenia i zapewne w większości państw takowe by się pojawiły.  W tym wypadku jednak można było zauważyć o wiele więcej specyficznych reakcji, które miały znaczący wpływ na polską opinię publiczną.  
Niemalże od pierwszej minuty po tragedii Polską zawładnął szum informacyjny, który w gruncie rzeczy panuje do teraz. Polifonia opinii wespół z częściowym brakiem szybkich i szczegółowych informacji bardzo szybko uniemożliwiły odróżnienie faktów od hipotez, co stworzyło świetną „pożywkę” dla wszelkich teorii spiskowych. W ten sposób niemal niemożliwym (lub przynajmniej bardzo ciężkim) wydaje się stworzenie w miarę spójnego i przede wszystkim prawdziwego obrazu wydarzeń. Jednym z niewielu sposóbów, które mogą w tym jednak pomóc wydaje się próba odróżnienia faktów od mitów czy po prostu kłamstw na temat tragedii smoleńskiej, którą należy oprzeć na analizie najważniejszych „typów” opinii na jej temat oraz ewentualnym błędom, które im towarzyszą.
Jak już zostało po krótce wspomniane, pojawienie się stanowisk zakładających, iż w Smoleńsku dokonano zamachu było rzeczą dość naturalną w takich okolicznościach. Zginęło 96 wyjątkowo ważnych osobistości, na czele z parą prezydencką. Ponad tostało się to na terytorium Rosji, co dodatkowo mogło potęgować wątpliwości osób podejrzliwie czy wręcz wrogo nastawionych do tego kraju. Nie można też zignorować faktu, iż wszelkie dowody zaprzeczające ewentualności zamachu czy po prostu nagrania z czarnych skrzynek etc były publikowane z opóźnieniem, co również „pomagało” podejrzliwym w formułowaniu swych spiskowych teorii. Jednym z najbardziej słyszalnych stanowisk tego typu było to Krzysztofa Cierpisza, magistra inżyniera budowy samolotów z trzydziestoletnim stażem. Swe rozważania pod tytułem Katastrofa, której nie było rozpoczyna od wyliczenia „podstawowych faktów” dotyczących wydarzeń w Smoleńsku. Pierwszy z nich brzmi: „Nie ma ani jednego dowodu na to, że wypadek miał miejsce w rzeczywistości”, natomiast drugi: „Nie ma ani jednego dowodu na to, że ktokolwiek z 96 ofiar rzekomej katastrofy opuścił terytorium Polski żywy”. Już przytoczenie zaledwie tych wątpliwej rzetelności informacji reprezentuje pewien rodzaj rozumowania, którym kieruje się autor opisywanego tekstu. Jest to bardzo częsty błąd logiczny, który zakłada, iż fakt, że nie można przedstawić przeciw danej tezie dowodów na jej nieprawdziwość świadczy jednoznacznie o tej prawdziwości. Idąc tropem takiej argumentacji, nie można też stwierdzić, iż samolot Tu-154 nie został uprowadzony przez kosmitów, ale czy to świadczy o tym, że został? Oczywiście, że nie, lecz właśnie takiej „jakości” argumenty robiły i robią nadal swoistą furorę w polskich mediach.
Bezpośrednią konsekwencją katastrofy smoleńskiej była m.in „awantura pod krzyżem” w Warszawie. Warto ją wspomnieć ze względu na kilka wypowiedzi w związku z nią udzielonych, głównie przez osobu zaangażowane w „obronę” krzyża.  Bardziej skrajne z nich można traktować jako swoisty manifest najpopularniejszych postaw wobec katastrofy, której panowały wówczas w Polsce. Padały oskarżenia o współpracę JE Tuska z JE Putinem przy morderstwie 96. osób, celowe zaniedbania strony rosyjskiej przy lądowaniu Tu-154 czy śledztwie po katastrofie etc. Takie głosy można uznać za swoistą reprezentację nastrojów, które panowały w takich warstwach społeczeństwa.
Dla kontrastu, warto przedstawić stanowisko polskiej prawicy, które było zdecydowanie inne niż opisywane wyżej. Według niego to, co stało się 10. kwietnia pod Smoleńskiem można podzielić na dwa etapy. Część tamtych wydarzeń mogła być zaplanowana, a część mogła po prostu wymknąć się spod kontroli. Mogło dojść do sabotażu, który miał na celu ośmieszenie Śp. Lecha Kaczyńskiego poprzez słabą obsługę, niemożność czy opóźnienie wylądowania na lotnisku Siewiernoje itp. Biorąc pod uwagę, że samolot wyruszył z Polski po czasie, gdyby wylądował w Smoleńsku na czas, na uroczystości w lesie katyńskim delegacja dotarłaby na „punkt”, dlatego polska strona nie chciała się zdecydować na jakiekolwiek późniejsze lądowanie. Druga część mogła natomist wyjść aż „za dobrze”, m.in przy „pomocy” sił naturalnych w postaci mgły. Nikt natomiast nie zakłada, że w Smoleńsku dokonano zamachu. Dla tych środowisk jest to hipoteza niepoparta jakimikolwiek sensownymi argumentami czy przesłankami. Jest rzeczą zrozumiałą, iż w wielu osobach pojawiają się podejrzenia zakładające zamach, jednak w takich sytuacjach należy również, na miarę możliwości zastanowić się jaki sens czy przyczynę miałby takiego typu zamach, a ciężko znaleźć sens w zabijaniu prezydenta, któremu kończyła się kadencja wraz z delegacją na uroczystości katyńskie. Nie wspominając już o miejscu, w którym miałoby się to dokonać i okolicznościach, które by to przywoływało- takie wydarzenie, wbrew zdaniu wielu „spiskowców” wybitnie nie leżałoby w interesie Rosji. Jak mówi Stanisław Michalkiewicz: „(...) 10. kwietnia wyszło „za dobrze”, (...) dlatego powstała gigantyczna konfuzja i stąd taka skwapliwość strony rosyjskiej do wyjaśnienia wszelkich okoliczności tego wypadku i okazania rzeczywiście daleko idącej wielkoduszności i pomocy (...). Wykluczam możliwość, że ktokolwiek ze strony rosyjskiej czy polskiej chciał prezydenta Kaczyńskiego zabić- to oczywiście niemożliwe”[1]. Jak widać, wypowiedź ta charakteryzuje się językiem stosunkowo neutralnym, co bardziej niż inne skłania do przyznania jej słuszności. Taki język wydaję się być rozsądnym narzędziem w czasie takich dyskusji.
W polskim dyskursie politycznym po tragedii smoleńskiej można zauważyć jeszcze jedno ważne novum w stosunku do przeszłości.  Gdyby 10. kwietnia o godzinie 8.00 w którymkolwiek z głównych polskich mediów ktoś spoza środowisk przyjaznych PiS wypowiadałby się o Śp Lechu Kaczyńskim to raczej słyszelibyśmy określenia typu „kurdupel”, „kaczor” czy słowa typu „wstyd” czy „żenada”. Natomiast już o 9.30 słyszeliśmy pompatyczne określenia typu „mąż stanu” czy „bohater”. To prawie tak jakby ktoś inny wyleciał z Polski, a ktoś inny się rozbił w Rosji. Dokonała się pewna mitologizacja tragedii smoleńskiej i osób, które w niej uczestniczyły. Też ze względu na swą skrajność, oba opisane obrazy Śp prezydenta nie były realne, wpisywały się w swoisty polski obraz „plastikowej polityki”, w której oczekuje się wyrazistości, skrajności.
Wysyp opinii, hipotez, wymieszanie faktów z kłamstwami po katastrofie niemalże uniemożliwiły poznanie prawdy o tym, co się stało w Smoleńsku. Mimo wszystko, w takich sytuacjach pozostaje kilka sposobów na dotarcie to faktów. Moim zdaniem, przede wszystkim należy spróbować wykryć możliwie jak najwięcej błędów towarzyszących formułowaniu wniosków, które pojawiają się w danym typie sytuacji. Tutaj, jak zostało wspomniane, pierwszym z nich było podejrzenie zamachu na polską delegację, wbrew wszelkim faktom czy przesłankom. Po drugie, należy słuchać jedynie tych mediów, które nie oszukały nas wcześniej i nie szukają taniej sensacji, a chcą jedynie, jak my, dotrzeć do prawdy. Pomóc może w tym czytanie czy słuchanie wypowiedzi ideowców, jednocześnie broniąc się przed pragmatykami, chcącymi jedynie zarobić na tym, co przekazują. Wszelkie, nacechowane emocjonalnie wywody niemalże zawsze niosą ze sobą mniejszą lub większą dozę kłamstwa, czego również należy unikać. Jak widać, nie stajemy przed łatwym zadaniem, lecz można stwierdzić, iż szukanie prawdy nie tylko w tym konkretnym przypadku nie jest rzeczą łatwą.
           

           




[1] http://www.youtube.com/watch?v=oAc2Zmc9m2c Data dostępu: 18. stycznia 2011, godz. 16.30.

poniedziałek, 5 lipca 2010

Polski festiwal głupoty

Ostatnie wybory mnie załamały. Pewnie zawsze mniej więcej podobnie wyglądał wybór prezydenta, ale wcześniej nigdy nie traktowałem tej sprawy tak poważnie i z taką uwagą. Nie będę ukrywał swoich preferencji politycznych. Moim zdaniem jedynym człowiekiem, który w wypadku posiadania władzy zrobiłby z tym krajem porządek jest WCzc Janusz Korwin-Mikke. Jednak on nie może w takim kraju jak Polska wygrać wyborów. Nie rozumiem jak to możliwe, że pomimo to szeroko wyrażanego w internecie poparcia, otrzymał on tak mało głosów... Widać te dwie sprawy nie są połączone ze sobą tak mocno jak sądziłem. W każdym razie, ogólnie rzecz ujmując inni kandydaci dla mnie nic nie reprezentowali... A jeśli już to na pewno nie Ci, którzy przeszli do drugiej tury. Pan Janusz Korwin-Mikke jest umysłem nieprzeciętnym. W szczegółach można się z nim czasem nie zgadzać, ale myślę, że jest to jedyny sensowny polityk we współczesnej Polsce. A dlaczego nie wygrywa? Powodów jest wiele. Podobnie jak w przypadku Śp pana Lecha Kaczyńskiego media skonstruowały mu wizerunek, który mało co ma wspólnego z rzeczywistością. Ukazywany jest on jako wariat gadający do samego siebie, nie pokazując, że na jego wiece przychodziły często ok. 2 tysiące osób. Ponadto jest rzeczą bezczelną, iż w najważniejszych debatach telewizyjnych spotykają się jedynie kandydaci, którzy są poważani przez media. Jakże JKM ma zdobywać poparcie i rozgłos dla swych poglądów? Co takiego szczególnego reprezentowali panowie Komorowski, Kaczyński, Napieralski i Pawlak, że to akurat oni zostali zaproszeni na debatę w TVP? Pluję na demokrację, ale akurat w tym momencie, pomimo pewnych założeń, media nawet nie starają się sprawiać pozorów, iż przed wyborami kandydaci są równi w pewien sposób. Myśl o tym sprawia, że wzbiera we mnie ogromna złość. Według PKW przy nazwisku Komorowskiego krzyżyk zakreśliło 8 mln 933 tys 887 osób. Natomiast Jarosław Kaczyński otrzymał 7 mln 919 tys 134 głosów. Frekwencja wyniosła 55.31 %. I to ktoś waży się nazywać dobrym ustrojem? Tam gdzie przysłowiowy menel ma tyle samo do powiedzenia co profesor akademicki nie można mówić o zdrowym rozsądku. Wszędzie na ulicach, przystankach, murach nadal wiszą  idiotyczne plakaty z nic niemówiącymi hasłami typu "Zgoda buduje" czy "Polska jest najważniejsza". Polacy nie oczekują już żadnego rozsądku czy merytorycznych argumentów, jak bezmózgie istoty wybierają tych, których najczęściej prezentują media i których najwięcej razy widzieli na plakacie czy ekranie. Wiem, że ten tekst daleki jest od obiektywności, ale widząc ten festiwal głupoty nie jestem w stanie się opanować. Jak już pisałem, głupich zawsze jest więcej niż mądrych i choćby dlatego demokracji powinno się zakazać, podobnie jak większości decydowania o ważnych sprawach.

środa, 16 czerwca 2010

Dokąd zmierzamy?

To pytanie czy wyrażana przez nie obawa towarzyszyła zapewne większości okresów historycznych, jednak teraz oczywiście chciałbym poddać refleksji aktualną sytuację . Nasza rzeczywistość pozornie oparta jest na demokracji, czyli na tzw. "rządach ludu". Oznacza to w teorii, że wszelkie społeczne decyzje dokonywane są w oparciu o zdanie osób, które posiadają uprawnienie do tego. W praktyce, jeśli już dochodzi do referendum czy ogólnie wyborów, decyzji dokonują ci, którzy chcą - widać to potem po frekwencji. Najczęściej jednak władza decyduje, władza, czyli ci, którzy z mandatu wcześniej wspomnianej większości spełniają swój urząd. Czy to naprawdę można nazwać "rządami ludu"? Nie sądzę.
Teraz zastanówmy się nad raczej oczywistą sprawą. Z zasady rzeczy lepsze są wyjątkowe- jest ich mniej już rzeczy pospolitych, pozbawionych wyjątkowych cech. Poprzez demokrację próbuje się nam wmówić, że wszyscy jesteśmy równi, że nie ma tak naprawdę różnicy pomiędzy dziećmi, potem dorosłymi itd., ponieważ "wszyscy jesteśmy unikalni". To wielka bzdura. Wszyscy w oczywisty sposób się różnimy i wartościowanie nie leży w granicach naszej woli, ono dokonuje się samo. Mam na myśli to, że nawet jeśli społecznie umówimy się, że "jesteśmy równi" to nadal równymi nie będziemy. Z racji swych przymiotów ludzi można podzielić na prawdziwie myślących i "cyborgi" (jak ich zwykłem nazywać), które podążają za tłumem. Takie "cyborgi" rodzą się, zostają ochrzczeni (skandal!), idą do szkoły, zawierają małżeństwo, mają dzieci, pracują, zostają emerytami i umierają. To oczywiście bardzo skrótowe i tendencyjne "streszczenie" życia. Te "cyborgi" najczęściej są przekonane, że wszystko, co dzieje się w ich życiu jest ich wyborem, decyzją, nie zauważając, że w rzeczywistości wszystko, czego doświadczają jest "czyjeś"- nie jest ich dziełem. Można tu wymienić choćby religię czy właśnie demokratyczne przeświadczenie o równości (tfu!). Ileż ja takich osób znam...
I właśnie tacy ludzie często decydują o tym, jak wygląda nasza rzeczywistość. Oczywiście,  ten wpływ na szczęście jest mocno ograniczany przez ludzi, którzy zdają sobie sprawę z takiej postaci rzeczy. Odwołując się do wcześniejszej części ten refleksji należy stwierdzić, iż głupich jest zawsze więcej niż mądrych. I choćby dlatego demokracja jest ustrojem idiotycznym i wręcz krzywdzącym dla osób myślących. Rzeczywistość społeczna jest tworzona właśnie dla tych "cyborgów", które to na co dzień są oszukiwani w taki sposób, że uznają to oni za naturalny stan rzeczy. Poprzez np to, że rząd zarabia na podatkach, kiedy podczas dnia, w środku lata spalamy 0,6 l więcej benzyny na 100 km czy wmawianie ludziom, że wybór prezydenta ogranicza się tylko do pana Komorowskiego i Kaczyńskiego. Faszeruje się ich durnymi sloganami typu "Polska jest najważniejsza" czy "Zgoda buduje", ponieważ większość nie jest  w stanie zrozumieć innych, merytorycznych argumentów.  Dla "cyborgów" właśnie tworzy się cały aparat socjalny, ponieważ trzeba się nimi opiekować- sprawić, że będą czuć się bezpieczni i nie żądali zmian.
Dokąd zmierzamy jako społeczeństwo? Boję się myśleć. Mentalność ludzka wbrew pozorom nie zmieniła się zbytnio od tej sprzed np stu lat, nadal ludzie mądrzy i świadomi stoją w opozycji do tych głupich. Zmieniły się jednak okoliczności i panująca ideologia. Musimy przestać się oszukiwać i jasno stwierdzić, że ludzie nigdy nie byli, nie są i nie będą równi i na tych wnioskach oprzeć nowy, realny model ustroju.

piątek, 16 kwietnia 2010

Życie i poczucie indywidualności

Z definicji, dewiantem społecznym jest każda osoba, która wymyka się podstawowym zasadom społecznym. Wbrew potocznemu rozumieniu, pojęcie to nie niesie ze sobą wartości negatywnej, pejoratywnej. Dewiantem społecznym tak samo był Morrison jak i Hitler. Nie każdy się ze mną zgodzi, wiem o tym, ale moim zdaniem świat ludzki, poprzez wszystkie wieki, tworzony był i jest przez ludzi tworzących w obecności  nietworzących. Już wyjaśniam. Chodzi o to, że rzeczywistość społeczna, aby trwała, musi być napędzana przez zwykłych ludzi, takich jak wspomniani we wcześniejszym poście śmieciarze czy elektrycy. Ich istnienie i praca daje podstawy dla ładu społecznego i pole do funkcjonowania ludzi tworzących, którzy rzeczywiście sprawiają, że świat "idzie do przodu". Określiłbym nimi zarówno naukowców- tych rzeczywiście kreatywnych, jak i artystów- też tych naprawdę kreatywnych (ponieważ nie każdy naukowiec czy artysta jest kreatywny). Można do tej kategorii "wrzucić" ludzi po prostu kreatywnych, jak byśmy ich nie nazwali. Ludzi, którzy coś stworzyli, coś, co było czymś nowym, progresją w stosunku do przeszłości.
Pewien szanowny profesor, z którym rozmawiałem, uznał, że bunt młodzieńczy można uznać za coś naturalnego w pewnym wieku. Pewnie tak jest. Na ten argument odpowiedziałem, że nawet zakładając, że tak jest to nie można tego zjawiska odrzucać jako z założenia merytorycznie nieuzasadnionego. Na pewno są ludzie, którzy buntują się dla samego faktu, ale są i tacy, których bunt ma podstawy. Bez takiego rodzaju buntu "świat nie posuwałby się do przodu" moim zdaniem. Sądzę tak dlatego, iż gdyby bezkrytycznie przyjmować zastaną rzeczywistość i społeczną jej wizję to nie wydawałby się sensowny jakikolwiek rozwój. Oczywiście, bunt nie może być kierowany wobec wszystkiego i wszystkich, ponieważ wtedy, moim zdaniem, nabiera paranoicznego charakteru. Ten "poprawny" i konstruktywny rodzaj buntu przemianowałbym nawet na "kwestionowanie"- tego, co wydaje się niesłuszne, myślenie samodzielnie.
Społeczeństwo opiera się na pewnych zasadach, które bardzo często straciły swój pierwotny sens czy potrzebę, która je powołała do życia. Bardzo łatwo jest popaść w marazm i bez namysłu przyjmować wszystko, co społeczeństwo nam daje. Do takich rzeczy zaliczyłbym religię czy wartości- czy to moralne czy estetyczne. Nie twierdzę, że to wszystko z założenia jest złe czy ma na celu coś złego. To po prostu nie jest "moje". Paranoją jest to, że im bardziej ulegle się to wszystko przyjmuje to, za bardziej "dobrego" się uchodzi- "bo przecież należy unikać dziwactw ". Tutaj nie będzie optymistycznej puenty. Nie rozumiem i w tym momencie nie sądzę, abym kiedykolwiek zrozumiał dlaczego myślenie samodzielnie aż tak "boli" tak wielką ilość ludzi. Jeśli ktoś myśli, że w tym momencie kreuję się na "nadczłowieka" to się myli. Tak samo jak każdy podlegam pewnym zasadom i mam tyle samo miejsca na wybór co inni. Po prostu wybieram coś innego. A wszystko, czego udało mi się poprzez to doświadczyć wskazuje, że w gruncie rzeczy się nie pomyliłem i gdybym mógł wybierać jeszcze raz, postąpiłbym tak samo.

"Oto Polska właśnie..."

Wszyscy wiemy w jakiej kondycji jest ostatnio nasz kraj. Ja osobiście muszę uderzyć się w pierś i przyznać, że naiwnie padłem ofiarą mediów w przypadku przedstawienia mi osoby śp Lecha Kaczyńskiego. Nie jest na pewno tak, że nagle zgadzam się z jego wszystkimi decyzjami. Mam tu na myśli bardziej ten nieustannie szyderczy ton jego przedstawiania, który i mnie się udzielił. Mam nauczkę na przyszłość, aby nie ufać naiwnie temu,co jest mi przedstawiane. Ironiczne to, bo byłem przekonany, że taką osobą nie jestem. Może po prostu zbyt mało towarzyszyło mi namysłu przy tej sprawie. Mam nadzieję, ze moje stanowisko jest tutaj jasne.
Czym innym jest to, co mam okazję zauważyć wśród Polaków. Pierwsze, co mi przychodzi do głowy to wypowiedź pewnego młodego człowieka, który uznał, że "Gdy żyłeś (prezydencie) to się z ciebie śmiałem, teraz mi jest głupio, bo nie żyjesz". Wzbiera we mnie gniew spowodowany głupotą i brakiem logiki w tej wypowiedzi. To oczywiste, że wszyscy umrzemy, niekoniecznie tragicznie, ale jednak- czy to sprawia, że nie powinniśmy się z kimś nie zgadzać czy go krytykować? Owszem, wyśmiewanie jest czymś innym, ale chyba jednak tutaj chodzi o to samo. Opanujmy się. Tragiczna śmierć nie czyni bohatera. Potrzebna jest refleksja, potrzebna jest żałoba, ale potrzebne też jest myślenie. Jeśli de mortuis nihil nisi bene to też niech nie będzie tak, że śmierć w jakiś magiczny sposób neguje wszelką merytorycznie słuszną krytykę, która była wysuwana wobec osoby, która zginęła.