poniedziałek, 24 stycznia 2011

Taktowna mgła


           Wydarzenia, które rozegrały się 10. kwietnia 2010 roku na wojskowym lotnisku w rosyjskim Smoleńsku wstrząsnęły naszym krajem. Ciężko doszukiwać się w tym czegoś dziwnego- rozbił się tam polski samolot z delegacją, która miała uczcić obchody rocznicy zbrodni katyńskiej. Na jego pokładzie znajdowała się przede wszystkim para prezydencka, a wraz z nią najwyżsi rangą polscy wojskowi, duchowni, politycy oraz załoga. Wszystkie 96 osób zginęło.
            Jak to niemal zawsze bywa- w obliczu tragedii polskie społeczeństwo zjednoczyło się w sposób, który na co dzień mógłby się wydawać niemożliwy. Płakali wspólnie politycy i zwolennicy PiS, PO, SLD, szerokie grono dziennikarskie, artystyczne- krótko mówiąc, niemal wszyscy. Taka chwilowa jednomyślność, nawet w obliczu rozpaczy, w Polsce niewątpliwie jest czymś niecodziennym i godnym odnotowania. Nie potrzeba było jednak szczególnie dużej wiedzy na temat polskiej sceny politycznej, aby móc jedynie z przekonaniem czekać na moment, kiedy ta kurtyna rozpaczy runie. I tak też się stało.
Nie będąc przesadnie krytycznym wobec stanu naszego społeczeństwa, należy stwierdzić, iż podejrzenia, według których katastrofa w Smoleńsku nota bene nie była katastrofą, lecz zamachem, są dość naturalną reakcją w obliczu takiego zdarzenia i zapewne w większości państw takowe by się pojawiły.  W tym wypadku jednak można było zauważyć o wiele więcej specyficznych reakcji, które miały znaczący wpływ na polską opinię publiczną.  
Niemalże od pierwszej minuty po tragedii Polską zawładnął szum informacyjny, który w gruncie rzeczy panuje do teraz. Polifonia opinii wespół z częściowym brakiem szybkich i szczegółowych informacji bardzo szybko uniemożliwiły odróżnienie faktów od hipotez, co stworzyło świetną „pożywkę” dla wszelkich teorii spiskowych. W ten sposób niemal niemożliwym (lub przynajmniej bardzo ciężkim) wydaje się stworzenie w miarę spójnego i przede wszystkim prawdziwego obrazu wydarzeń. Jednym z niewielu sposóbów, które mogą w tym jednak pomóc wydaje się próba odróżnienia faktów od mitów czy po prostu kłamstw na temat tragedii smoleńskiej, którą należy oprzeć na analizie najważniejszych „typów” opinii na jej temat oraz ewentualnym błędom, które im towarzyszą.
Jak już zostało po krótce wspomniane, pojawienie się stanowisk zakładających, iż w Smoleńsku dokonano zamachu było rzeczą dość naturalną w takich okolicznościach. Zginęło 96 wyjątkowo ważnych osobistości, na czele z parą prezydencką. Ponad tostało się to na terytorium Rosji, co dodatkowo mogło potęgować wątpliwości osób podejrzliwie czy wręcz wrogo nastawionych do tego kraju. Nie można też zignorować faktu, iż wszelkie dowody zaprzeczające ewentualności zamachu czy po prostu nagrania z czarnych skrzynek etc były publikowane z opóźnieniem, co również „pomagało” podejrzliwym w formułowaniu swych spiskowych teorii. Jednym z najbardziej słyszalnych stanowisk tego typu było to Krzysztofa Cierpisza, magistra inżyniera budowy samolotów z trzydziestoletnim stażem. Swe rozważania pod tytułem Katastrofa, której nie było rozpoczyna od wyliczenia „podstawowych faktów” dotyczących wydarzeń w Smoleńsku. Pierwszy z nich brzmi: „Nie ma ani jednego dowodu na to, że wypadek miał miejsce w rzeczywistości”, natomiast drugi: „Nie ma ani jednego dowodu na to, że ktokolwiek z 96 ofiar rzekomej katastrofy opuścił terytorium Polski żywy”. Już przytoczenie zaledwie tych wątpliwej rzetelności informacji reprezentuje pewien rodzaj rozumowania, którym kieruje się autor opisywanego tekstu. Jest to bardzo częsty błąd logiczny, który zakłada, iż fakt, że nie można przedstawić przeciw danej tezie dowodów na jej nieprawdziwość świadczy jednoznacznie o tej prawdziwości. Idąc tropem takiej argumentacji, nie można też stwierdzić, iż samolot Tu-154 nie został uprowadzony przez kosmitów, ale czy to świadczy o tym, że został? Oczywiście, że nie, lecz właśnie takiej „jakości” argumenty robiły i robią nadal swoistą furorę w polskich mediach.
Bezpośrednią konsekwencją katastrofy smoleńskiej była m.in „awantura pod krzyżem” w Warszawie. Warto ją wspomnieć ze względu na kilka wypowiedzi w związku z nią udzielonych, głównie przez osobu zaangażowane w „obronę” krzyża.  Bardziej skrajne z nich można traktować jako swoisty manifest najpopularniejszych postaw wobec katastrofy, której panowały wówczas w Polsce. Padały oskarżenia o współpracę JE Tuska z JE Putinem przy morderstwie 96. osób, celowe zaniedbania strony rosyjskiej przy lądowaniu Tu-154 czy śledztwie po katastrofie etc. Takie głosy można uznać za swoistą reprezentację nastrojów, które panowały w takich warstwach społeczeństwa.
Dla kontrastu, warto przedstawić stanowisko polskiej prawicy, które było zdecydowanie inne niż opisywane wyżej. Według niego to, co stało się 10. kwietnia pod Smoleńskiem można podzielić na dwa etapy. Część tamtych wydarzeń mogła być zaplanowana, a część mogła po prostu wymknąć się spod kontroli. Mogło dojść do sabotażu, który miał na celu ośmieszenie Śp. Lecha Kaczyńskiego poprzez słabą obsługę, niemożność czy opóźnienie wylądowania na lotnisku Siewiernoje itp. Biorąc pod uwagę, że samolot wyruszył z Polski po czasie, gdyby wylądował w Smoleńsku na czas, na uroczystości w lesie katyńskim delegacja dotarłaby na „punkt”, dlatego polska strona nie chciała się zdecydować na jakiekolwiek późniejsze lądowanie. Druga część mogła natomist wyjść aż „za dobrze”, m.in przy „pomocy” sił naturalnych w postaci mgły. Nikt natomiast nie zakłada, że w Smoleńsku dokonano zamachu. Dla tych środowisk jest to hipoteza niepoparta jakimikolwiek sensownymi argumentami czy przesłankami. Jest rzeczą zrozumiałą, iż w wielu osobach pojawiają się podejrzenia zakładające zamach, jednak w takich sytuacjach należy również, na miarę możliwości zastanowić się jaki sens czy przyczynę miałby takiego typu zamach, a ciężko znaleźć sens w zabijaniu prezydenta, któremu kończyła się kadencja wraz z delegacją na uroczystości katyńskie. Nie wspominając już o miejscu, w którym miałoby się to dokonać i okolicznościach, które by to przywoływało- takie wydarzenie, wbrew zdaniu wielu „spiskowców” wybitnie nie leżałoby w interesie Rosji. Jak mówi Stanisław Michalkiewicz: „(...) 10. kwietnia wyszło „za dobrze”, (...) dlatego powstała gigantyczna konfuzja i stąd taka skwapliwość strony rosyjskiej do wyjaśnienia wszelkich okoliczności tego wypadku i okazania rzeczywiście daleko idącej wielkoduszności i pomocy (...). Wykluczam możliwość, że ktokolwiek ze strony rosyjskiej czy polskiej chciał prezydenta Kaczyńskiego zabić- to oczywiście niemożliwe”[1]. Jak widać, wypowiedź ta charakteryzuje się językiem stosunkowo neutralnym, co bardziej niż inne skłania do przyznania jej słuszności. Taki język wydaję się być rozsądnym narzędziem w czasie takich dyskusji.
W polskim dyskursie politycznym po tragedii smoleńskiej można zauważyć jeszcze jedno ważne novum w stosunku do przeszłości.  Gdyby 10. kwietnia o godzinie 8.00 w którymkolwiek z głównych polskich mediów ktoś spoza środowisk przyjaznych PiS wypowiadałby się o Śp Lechu Kaczyńskim to raczej słyszelibyśmy określenia typu „kurdupel”, „kaczor” czy słowa typu „wstyd” czy „żenada”. Natomiast już o 9.30 słyszeliśmy pompatyczne określenia typu „mąż stanu” czy „bohater”. To prawie tak jakby ktoś inny wyleciał z Polski, a ktoś inny się rozbił w Rosji. Dokonała się pewna mitologizacja tragedii smoleńskiej i osób, które w niej uczestniczyły. Też ze względu na swą skrajność, oba opisane obrazy Śp prezydenta nie były realne, wpisywały się w swoisty polski obraz „plastikowej polityki”, w której oczekuje się wyrazistości, skrajności.
Wysyp opinii, hipotez, wymieszanie faktów z kłamstwami po katastrofie niemalże uniemożliwiły poznanie prawdy o tym, co się stało w Smoleńsku. Mimo wszystko, w takich sytuacjach pozostaje kilka sposobów na dotarcie to faktów. Moim zdaniem, przede wszystkim należy spróbować wykryć możliwie jak najwięcej błędów towarzyszących formułowaniu wniosków, które pojawiają się w danym typie sytuacji. Tutaj, jak zostało wspomniane, pierwszym z nich było podejrzenie zamachu na polską delegację, wbrew wszelkim faktom czy przesłankom. Po drugie, należy słuchać jedynie tych mediów, które nie oszukały nas wcześniej i nie szukają taniej sensacji, a chcą jedynie, jak my, dotrzeć do prawdy. Pomóc może w tym czytanie czy słuchanie wypowiedzi ideowców, jednocześnie broniąc się przed pragmatykami, chcącymi jedynie zarobić na tym, co przekazują. Wszelkie, nacechowane emocjonalnie wywody niemalże zawsze niosą ze sobą mniejszą lub większą dozę kłamstwa, czego również należy unikać. Jak widać, nie stajemy przed łatwym zadaniem, lecz można stwierdzić, iż szukanie prawdy nie tylko w tym konkretnym przypadku nie jest rzeczą łatwą.
           

           




[1] http://www.youtube.com/watch?v=oAc2Zmc9m2c Data dostępu: 18. stycznia 2011, godz. 16.30.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz