poniedziałek, 5 lipca 2010

Polski festiwal głupoty

Ostatnie wybory mnie załamały. Pewnie zawsze mniej więcej podobnie wyglądał wybór prezydenta, ale wcześniej nigdy nie traktowałem tej sprawy tak poważnie i z taką uwagą. Nie będę ukrywał swoich preferencji politycznych. Moim zdaniem jedynym człowiekiem, który w wypadku posiadania władzy zrobiłby z tym krajem porządek jest WCzc Janusz Korwin-Mikke. Jednak on nie może w takim kraju jak Polska wygrać wyborów. Nie rozumiem jak to możliwe, że pomimo to szeroko wyrażanego w internecie poparcia, otrzymał on tak mało głosów... Widać te dwie sprawy nie są połączone ze sobą tak mocno jak sądziłem. W każdym razie, ogólnie rzecz ujmując inni kandydaci dla mnie nic nie reprezentowali... A jeśli już to na pewno nie Ci, którzy przeszli do drugiej tury. Pan Janusz Korwin-Mikke jest umysłem nieprzeciętnym. W szczegółach można się z nim czasem nie zgadzać, ale myślę, że jest to jedyny sensowny polityk we współczesnej Polsce. A dlaczego nie wygrywa? Powodów jest wiele. Podobnie jak w przypadku Śp pana Lecha Kaczyńskiego media skonstruowały mu wizerunek, który mało co ma wspólnego z rzeczywistością. Ukazywany jest on jako wariat gadający do samego siebie, nie pokazując, że na jego wiece przychodziły często ok. 2 tysiące osób. Ponadto jest rzeczą bezczelną, iż w najważniejszych debatach telewizyjnych spotykają się jedynie kandydaci, którzy są poważani przez media. Jakże JKM ma zdobywać poparcie i rozgłos dla swych poglądów? Co takiego szczególnego reprezentowali panowie Komorowski, Kaczyński, Napieralski i Pawlak, że to akurat oni zostali zaproszeni na debatę w TVP? Pluję na demokrację, ale akurat w tym momencie, pomimo pewnych założeń, media nawet nie starają się sprawiać pozorów, iż przed wyborami kandydaci są równi w pewien sposób. Myśl o tym sprawia, że wzbiera we mnie ogromna złość. Według PKW przy nazwisku Komorowskiego krzyżyk zakreśliło 8 mln 933 tys 887 osób. Natomiast Jarosław Kaczyński otrzymał 7 mln 919 tys 134 głosów. Frekwencja wyniosła 55.31 %. I to ktoś waży się nazywać dobrym ustrojem? Tam gdzie przysłowiowy menel ma tyle samo do powiedzenia co profesor akademicki nie można mówić o zdrowym rozsądku. Wszędzie na ulicach, przystankach, murach nadal wiszą  idiotyczne plakaty z nic niemówiącymi hasłami typu "Zgoda buduje" czy "Polska jest najważniejsza". Polacy nie oczekują już żadnego rozsądku czy merytorycznych argumentów, jak bezmózgie istoty wybierają tych, których najczęściej prezentują media i których najwięcej razy widzieli na plakacie czy ekranie. Wiem, że ten tekst daleki jest od obiektywności, ale widząc ten festiwal głupoty nie jestem w stanie się opanować. Jak już pisałem, głupich zawsze jest więcej niż mądrych i choćby dlatego demokracji powinno się zakazać, podobnie jak większości decydowania o ważnych sprawach.

środa, 16 czerwca 2010

Dokąd zmierzamy?

To pytanie czy wyrażana przez nie obawa towarzyszyła zapewne większości okresów historycznych, jednak teraz oczywiście chciałbym poddać refleksji aktualną sytuację . Nasza rzeczywistość pozornie oparta jest na demokracji, czyli na tzw. "rządach ludu". Oznacza to w teorii, że wszelkie społeczne decyzje dokonywane są w oparciu o zdanie osób, które posiadają uprawnienie do tego. W praktyce, jeśli już dochodzi do referendum czy ogólnie wyborów, decyzji dokonują ci, którzy chcą - widać to potem po frekwencji. Najczęściej jednak władza decyduje, władza, czyli ci, którzy z mandatu wcześniej wspomnianej większości spełniają swój urząd. Czy to naprawdę można nazwać "rządami ludu"? Nie sądzę.
Teraz zastanówmy się nad raczej oczywistą sprawą. Z zasady rzeczy lepsze są wyjątkowe- jest ich mniej już rzeczy pospolitych, pozbawionych wyjątkowych cech. Poprzez demokrację próbuje się nam wmówić, że wszyscy jesteśmy równi, że nie ma tak naprawdę różnicy pomiędzy dziećmi, potem dorosłymi itd., ponieważ "wszyscy jesteśmy unikalni". To wielka bzdura. Wszyscy w oczywisty sposób się różnimy i wartościowanie nie leży w granicach naszej woli, ono dokonuje się samo. Mam na myśli to, że nawet jeśli społecznie umówimy się, że "jesteśmy równi" to nadal równymi nie będziemy. Z racji swych przymiotów ludzi można podzielić na prawdziwie myślących i "cyborgi" (jak ich zwykłem nazywać), które podążają za tłumem. Takie "cyborgi" rodzą się, zostają ochrzczeni (skandal!), idą do szkoły, zawierają małżeństwo, mają dzieci, pracują, zostają emerytami i umierają. To oczywiście bardzo skrótowe i tendencyjne "streszczenie" życia. Te "cyborgi" najczęściej są przekonane, że wszystko, co dzieje się w ich życiu jest ich wyborem, decyzją, nie zauważając, że w rzeczywistości wszystko, czego doświadczają jest "czyjeś"- nie jest ich dziełem. Można tu wymienić choćby religię czy właśnie demokratyczne przeświadczenie o równości (tfu!). Ileż ja takich osób znam...
I właśnie tacy ludzie często decydują o tym, jak wygląda nasza rzeczywistość. Oczywiście,  ten wpływ na szczęście jest mocno ograniczany przez ludzi, którzy zdają sobie sprawę z takiej postaci rzeczy. Odwołując się do wcześniejszej części ten refleksji należy stwierdzić, iż głupich jest zawsze więcej niż mądrych. I choćby dlatego demokracja jest ustrojem idiotycznym i wręcz krzywdzącym dla osób myślących. Rzeczywistość społeczna jest tworzona właśnie dla tych "cyborgów", które to na co dzień są oszukiwani w taki sposób, że uznają to oni za naturalny stan rzeczy. Poprzez np to, że rząd zarabia na podatkach, kiedy podczas dnia, w środku lata spalamy 0,6 l więcej benzyny na 100 km czy wmawianie ludziom, że wybór prezydenta ogranicza się tylko do pana Komorowskiego i Kaczyńskiego. Faszeruje się ich durnymi sloganami typu "Polska jest najważniejsza" czy "Zgoda buduje", ponieważ większość nie jest  w stanie zrozumieć innych, merytorycznych argumentów.  Dla "cyborgów" właśnie tworzy się cały aparat socjalny, ponieważ trzeba się nimi opiekować- sprawić, że będą czuć się bezpieczni i nie żądali zmian.
Dokąd zmierzamy jako społeczeństwo? Boję się myśleć. Mentalność ludzka wbrew pozorom nie zmieniła się zbytnio od tej sprzed np stu lat, nadal ludzie mądrzy i świadomi stoją w opozycji do tych głupich. Zmieniły się jednak okoliczności i panująca ideologia. Musimy przestać się oszukiwać i jasno stwierdzić, że ludzie nigdy nie byli, nie są i nie będą równi i na tych wnioskach oprzeć nowy, realny model ustroju.

piątek, 16 kwietnia 2010

Życie i poczucie indywidualności

Z definicji, dewiantem społecznym jest każda osoba, która wymyka się podstawowym zasadom społecznym. Wbrew potocznemu rozumieniu, pojęcie to nie niesie ze sobą wartości negatywnej, pejoratywnej. Dewiantem społecznym tak samo był Morrison jak i Hitler. Nie każdy się ze mną zgodzi, wiem o tym, ale moim zdaniem świat ludzki, poprzez wszystkie wieki, tworzony był i jest przez ludzi tworzących w obecności  nietworzących. Już wyjaśniam. Chodzi o to, że rzeczywistość społeczna, aby trwała, musi być napędzana przez zwykłych ludzi, takich jak wspomniani we wcześniejszym poście śmieciarze czy elektrycy. Ich istnienie i praca daje podstawy dla ładu społecznego i pole do funkcjonowania ludzi tworzących, którzy rzeczywiście sprawiają, że świat "idzie do przodu". Określiłbym nimi zarówno naukowców- tych rzeczywiście kreatywnych, jak i artystów- też tych naprawdę kreatywnych (ponieważ nie każdy naukowiec czy artysta jest kreatywny). Można do tej kategorii "wrzucić" ludzi po prostu kreatywnych, jak byśmy ich nie nazwali. Ludzi, którzy coś stworzyli, coś, co było czymś nowym, progresją w stosunku do przeszłości.
Pewien szanowny profesor, z którym rozmawiałem, uznał, że bunt młodzieńczy można uznać za coś naturalnego w pewnym wieku. Pewnie tak jest. Na ten argument odpowiedziałem, że nawet zakładając, że tak jest to nie można tego zjawiska odrzucać jako z założenia merytorycznie nieuzasadnionego. Na pewno są ludzie, którzy buntują się dla samego faktu, ale są i tacy, których bunt ma podstawy. Bez takiego rodzaju buntu "świat nie posuwałby się do przodu" moim zdaniem. Sądzę tak dlatego, iż gdyby bezkrytycznie przyjmować zastaną rzeczywistość i społeczną jej wizję to nie wydawałby się sensowny jakikolwiek rozwój. Oczywiście, bunt nie może być kierowany wobec wszystkiego i wszystkich, ponieważ wtedy, moim zdaniem, nabiera paranoicznego charakteru. Ten "poprawny" i konstruktywny rodzaj buntu przemianowałbym nawet na "kwestionowanie"- tego, co wydaje się niesłuszne, myślenie samodzielnie.
Społeczeństwo opiera się na pewnych zasadach, które bardzo często straciły swój pierwotny sens czy potrzebę, która je powołała do życia. Bardzo łatwo jest popaść w marazm i bez namysłu przyjmować wszystko, co społeczeństwo nam daje. Do takich rzeczy zaliczyłbym religię czy wartości- czy to moralne czy estetyczne. Nie twierdzę, że to wszystko z założenia jest złe czy ma na celu coś złego. To po prostu nie jest "moje". Paranoją jest to, że im bardziej ulegle się to wszystko przyjmuje to, za bardziej "dobrego" się uchodzi- "bo przecież należy unikać dziwactw ". Tutaj nie będzie optymistycznej puenty. Nie rozumiem i w tym momencie nie sądzę, abym kiedykolwiek zrozumiał dlaczego myślenie samodzielnie aż tak "boli" tak wielką ilość ludzi. Jeśli ktoś myśli, że w tym momencie kreuję się na "nadczłowieka" to się myli. Tak samo jak każdy podlegam pewnym zasadom i mam tyle samo miejsca na wybór co inni. Po prostu wybieram coś innego. A wszystko, czego udało mi się poprzez to doświadczyć wskazuje, że w gruncie rzeczy się nie pomyliłem i gdybym mógł wybierać jeszcze raz, postąpiłbym tak samo.

"Oto Polska właśnie..."

Wszyscy wiemy w jakiej kondycji jest ostatnio nasz kraj. Ja osobiście muszę uderzyć się w pierś i przyznać, że naiwnie padłem ofiarą mediów w przypadku przedstawienia mi osoby śp Lecha Kaczyńskiego. Nie jest na pewno tak, że nagle zgadzam się z jego wszystkimi decyzjami. Mam tu na myśli bardziej ten nieustannie szyderczy ton jego przedstawiania, który i mnie się udzielił. Mam nauczkę na przyszłość, aby nie ufać naiwnie temu,co jest mi przedstawiane. Ironiczne to, bo byłem przekonany, że taką osobą nie jestem. Może po prostu zbyt mało towarzyszyło mi namysłu przy tej sprawie. Mam nadzieję, ze moje stanowisko jest tutaj jasne.
Czym innym jest to, co mam okazję zauważyć wśród Polaków. Pierwsze, co mi przychodzi do głowy to wypowiedź pewnego młodego człowieka, który uznał, że "Gdy żyłeś (prezydencie) to się z ciebie śmiałem, teraz mi jest głupio, bo nie żyjesz". Wzbiera we mnie gniew spowodowany głupotą i brakiem logiki w tej wypowiedzi. To oczywiste, że wszyscy umrzemy, niekoniecznie tragicznie, ale jednak- czy to sprawia, że nie powinniśmy się z kimś nie zgadzać czy go krytykować? Owszem, wyśmiewanie jest czymś innym, ale chyba jednak tutaj chodzi o to samo. Opanujmy się. Tragiczna śmierć nie czyni bohatera. Potrzebna jest refleksja, potrzebna jest żałoba, ale potrzebne też jest myślenie. Jeśli de mortuis nihil nisi bene to też niech nie będzie tak, że śmierć w jakiś magiczny sposób neguje wszelką merytorycznie słuszną krytykę, która była wysuwana wobec osoby, która zginęła.

sobota, 10 kwietnia 2010

...

Piszę to pod wpływem chwili... Dziś rano w katastrofie lotniczej zginął prezydent RP Lech Kaczyński wraz z małżonką i wieloma polskimi politykami- wśród nich rzecznik praw obywatelskich Kochanowski, Jerzy Szmajdziński, Ryszard Kaczorowski, Przemysław Gosiewski i inni. Nigdy nie byłem zwolennikiem polityki Lecha Kaczyńskiego. Nie mam zamiaru teraz nagle udawać jego sympatyka. Jednak jestem Polakiem, a on był wybranym w demokratycznych wyborach prezydentem naszej Polski. Śmierć jego oraz innych, którzy mu towarzyszyli jest niewypowiedzianą stratą dla kraju. Jestem rozgoryczony. Szanuję nasz kraj, dlatego przynajmniej w taki sposób jaki mogę, chcę wyrazić swój żal. Wszyscy wiemy czemu Katyń zawdzięcza swą "sławę", mam wrażenie, że w pewien sposób historia się powtórzyła i znów swoiście, chociaż może nie w aż tak kompletny sposób, ale nadal, Polsce odcięto głowę.Możliwe, że to największa tragedia w nowożytnej historii Polski. Nasz kraj poniósł ogromną stratę. Brak mi słów... Pierwszy raz w życiu uroniłem wiele łez nie ze względu na to, co stało się złego mnie, lecz mojemu narodowi... Jeżeli komuś to się wydaje śmieszne to trudno, nie dbam o to.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Parking dla bezrobotnych

Współcześnie studia w Polsce wydają się naturalnym i oczywistym etapem w ścieżce edukacyjnej młodego człowieka. Powstaje masa nowych prywatnych uczelni wyższych, a te starsze i bardziej renomowane stwarzają coraz więcej miejsc oraz innego rodzaju ofert, które mają przyciągnąć młodych ludzi.
Warto zastanowić się, co się dzieje, gdy jakakolwiek tego typu instytucja, np uniwersytet czy innego rodzaju uczelnia wyższa, wcześniej będąc czymś ekskluzywnym, zmienia swój profil na inkluzywny. Oczywistym jest, że zaniża się wtedy poziom, który jest wymagany, aby się dostać. Za tym z kolei idzie analogicznie obniżenie poziomu samej usługi, jaką jest nauka na uczelni. Następną konsekwencją jest to, iż w kraju pojawiają się całe rzesze absolwentów z tytułem naukowym, co szczególnie w przypadku kierunków humanistycznych skutkuje przesyceniem rynku pracy i zwykłą deprecjacją prestiżu, jaki teoretycznie powinien nieść ze sobą wspomniany tytuł naukowy. Studia w ten sposób stają się swoistym "parkingiem" dla bezrobotnych i ich metaforyczną "linią produkcyjną".
Jednak jedną z najbardziej martwiących mnie konsekwencji tego całego procesu jest to, że cierpi przez niego sama nauka. Nie chcę zgrywać kogoś wyjątkowo mądrego, jednak gdy widzę pod koniec drugiego roku socjologii sytuację na egzaminie, gdy studentka myli demokrację z komunizmem, a o tym, czym jest demokracja jest w stanie powiedzieć dosłownie trzy zdania, to zastanawiam się gdzie to wszystko zmierza. Swoją drogą trzeba też w ogóle zwrócić uwagę na poziom trudności pytań na tym egzaminie... Oczywiście takie sytuacja zdarzają się niemal codziennie, na wielu zajęciach.
I jestem pewien, że moja uczelnia nie jest w tym wszystkim wyjątkiem. Uczę się na uniwersytecie mimo wszystko, aż strach wyobrażać sobie jak to może wyglądać na niektórych uczelniach prywatnych. Od razu, aby uciąć ewentualne uwagi, co do tego, co piszę to oczywiście nie zakładam, że to, co opisuje jest twardą regułą - na pewno zdarzają się wyjątki, jednak przy próbach opisu rzeczywistości nie da się uciec od uogólnień- bez nich nie dałoby się zbudować żadnej hipotezy socjologicznej (i nie tylko socjologicznej).
Marzę o tym, aby znów od studentów wymagano więcej niż teraz. Marzę też o tym, aby tytuł naukowy znaczył więcej i świadczył o wysokim poziomie wiedzy, a nie tylko o trzy- czy pięcioletnim chodzeniu na uczelnię. Chciałbym też, aby ludzi trafniej wybierali swe ścieżki życiowe, tak aby robili coś pożytecznego i najlepiej przy okazji także przyjemnego dla siebie, w taki sposób, aby praca sprawiała im chociaż najmniejszą przyjemność. W społeczeństwie każda funkcja jest ważna- ważny jest elektryk, śmieciarz czy nauczyciel. Dlatego też nie każdy powinien próbować pracy naukowej, ponieważ nie każdemu jest ona pisana. Nie chciałbym, aby to, co piszę zabrzmiało jako apel pseudointelektualisty, moje podejście jest bardziej marzycielskie. Mimo wszystko, wbrew chęci wmówienia nam przez niektórych, nie rodzimy się równymi, ponieważ każdy ma inne predyspozycje i umiejętności. Dlatego też nie każdy powinien studiować, tak samo jak nie każdy powinien być żołnierzem, piekarzem czy sportowcem. Na sytuacji, którą opisałem tracimy wszyscy, traci też sama nauka. Poprzez system demokratyczny chce się nam wmówić, że każdy z nas jest równy, ale jak już napisałem wcześniej, tak nie jest. Nie możemy się oszukiwać, iż jest inaczej. Głos w wyborach profesora i sprzątaczki może mieć tę samą wartość, ale to, że ustanowimy powszechnym pogląd o całkowitej równości wszystkich ludzi nie sprawi, że rzeczywiście tak będzie.

środa, 7 kwietnia 2010

Era JP

Jestem młodym człowiekiem, jednak coraz częściej zdarza się, że nie potrafię zrozumieć nastolatków. Ba, często zdarzało się, że nie mogłem zrozumieć nawet swych rówieśników. Nie mam tutaj zamiaru nawet próbować przedstawić wszystkich aspektów takiego zjawiska, jednak niewątpliwie jedną z ważniejszych jego części jest tendencja do ulegania modom. Ta pozornie niegroźna przypadłość może ze sobą nieść dość duże konsekwencje.
Ostatnia, piąta już rocznica śmierci Jana Pawła II wywołała we mnie refleksję. Na pewno niczego nie odkryję stwierdzeniem, że po ogólnonarodowym zjednoczeniu w 2005 roku pod sztandarem "Pokolenia JPII" pozostało niewiele - a przynajmniej z tego, co szumnie było deklarowane przez polskich katolików... ale to temat na osobną rozprawę. Tamto zjawisko dobrze uwidacznia społeczną skłonność do podporządkowywania się wszelakim trendom, w zależności od wieku, poglądów czy po prostu poziomu inteligencji. W tym też raczej nie ma nic dziwnego - łatwiejszym wydaje się ludziom funkcjonowanie "w stadzie", bo jest w nim bezpieczniej niż  podczas samotnej wędrówki (rozumianej tu też jako np wyrażanie sprzecznych ze zdaniem ogółu poglądów). Skłonność do uczestniczenia w stadzie, czy też grupie pomaga przetrwać wielu zwierzętom, np ptakom, które w chmarze mają większą szansę na przetrwanie ataku drapieżnika. Podobnie było też z przodkami homo sapiens, którzy to w grupie byli zarówno bardziej niebezpieczni dla otoczenia (nie wiedzieć czemu nagle w mojej głowie pojawia się obraz "dresu"), jak i bezpieczniejsi od wszelkich jego zagrożeń. Pytanie jakie mi się nasuwa brzmi - czy taki model zachowania nadal ma rację bytu?
Oczywiście, niebywałym wydaje się to, że nasze społeczeństwo mogłoby się składać z samych silnych osobowości. Problem natomiast pojawia się wtedy, gdy trend, który porywa poszczególne grupy społeczne jest najprościej w świecie przykładem skrajnego debilizmu. Wybaczcie dosadność, ale ciężko mi zachować spokój wobec niektórych zjawisk. Przykład jednego z nich chciałbym przytoczyć i opisać z mojej perspektywy.
Teoretycznie żyjemy w państwie demokratycznym, w którym każdy może wyrazić swoje zdanie. Nie będę tu zajmował się tym, czy tak rzeczywiście jest czy nie. Nie potrafię się oprzeć wrażeniu, że bardzo popularnym w Polsce sposobem na dyskusję z osobami będącymi w opozycji względem ogółu jest "danie im w ryja" - nawet gdy ich stanowisko ma pragmatyczno- logiczne podstawy. Nasze społeczeństwo jednak nie stara się zbytnio nawet działać przeciw takim zjawiskom jak ostatnio popularna grupa hip- hopowa Firma. Nie jestem fanem, a co za tym idzie, ekspertem jeśli chodzi o jej pożalsięboże twórczość, jednak ciężko nie zauważyć szeregów małolatów z wszechobecnym emblematem JP. Jeśli nie wiesz co to znaczy, to tylko dobrze o Tobie, drogi czytelniku, świadczy, jednak dla jasności tego tekstu jestem zmuszony rozjaśnić ten skrót - jest to prostackie zawołanie - "jebać policję".
Zastanawiam się na ile nasza demokracja sprawdza się. Nie chcę wdawać się w następne problematyczne zjawiska, jednak chyba każdy, kto w miarę trzeźwo i obiektywnie(na miarę naszych ludzkich możliwości bycia obiektywnym) stara się oceniać naszą rzeczywistość, na pewno potrafi przytoczyć przykłady sytuacji, kiedy poprawny logicznie przekaz zostaje tłumiony, tylko ze względu na swą kłócącą się z ideałami społecznymi treść.
Zawstydza nas obraz Polaka za granicami naszego kraju, podobnie dziwią nas zachowania młodych ludzi, np wandalizm czy agresja, lecz nikt właściwie nie dba o to, co jest im prezentowane w mediach. Niczego niewiedzący rodzic spaceruje ze swą pociechą, która to jest dumna ze swego JP na swetrze. Czy to przypadek, że popularność Firmy zbiegła się z kilkoma napadami na policjantów?
Pozornie może się wydawać, że to media decydują o swej treści, jednak to my pośrednio decydujemy o tym, co jest popularne czy nie. Każda koszulka, płyta cd, film czy gadżet jest produktem wręcz błagającym o nasze pieniądze. Podobnie jak Firma, Doda czy inne tego typu "artystyczne" ścierwo. To preferencje mas, a w tym przypadku polskiej młodzieży wytyczają kierunki nowych trendów. Nie wymagam od dzieci, aby rozumiały, że Firma to tak naprawdę swoista skarbonka, której jedynym celem jest wyciągnięcie pieniędzy od (niestety, najczęściej)ich rodziców, a producenci i (co też prawdopodobne) sami wykonawcy w kuluarach zrywają boki z ich głupoty, która towarzyszy pseudo- ideologii JP. Pytaniem dla mnie jest to, jak w potencjalnym społeczeństwie wiedzy można nie reagować na rozwój takich treści? Kręcimy niewidzialnym kołem głupoty, które to, najpierw napędzane, wprawia w ruch następne zasoby głupoty, w postaci różnorakich produktów, które to wychowują następne generacje pozbawionych woli i rozumu idiotów.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Witam

Jestem studentem socjologii i muzykiem. Ponad to interesuję się filozofią - często społeczną. Blog ten ma służyć podzieleniu się z Wami moimi refleksjami na temat szeroko rozumianej ontologii społecznej, czyli krótko mówiąc nad otaczającą nas rzeczywistością. Zauważam w niej wiele aspektów, które wymagają analizy, która to z kolei w mojej opinii, często jest porzucana przez społeczeństwo na rzecz bezkrytycznego uznania najprostszego rozwiązania. Głębsza refleksja nad rzeczywistością staje się wysiłkiem, na które mało kto chce się zdecydować. Nie uważam siebie za wieszcza, który objawi światu prawdę, ze swymi poglądami nie mam nawet aspiracji do kandydowania na podobną pozycję, jednak nie przeszkadza to w tym, aby spróbować wyłożyć swój punkt widzenia. Zapraszam do lektury, posty nie będą się ukazywały regularnie, ponieważ wolę przedłożyć jakość nad ilość, także proszę o cierpliwość, komentarze oraz dyskusję - oczywiście w ramach kulturalnego dialogu. Z góry przepraszam za wszelkie niedociągnięcia stylistyczne czy inne lapsusy językowe, które mogą mi się przytrafić - charakter moich wywodów nie wymaga poziomu pracy naukowej, dlatego też nie będę po kilkakroć wertował swych tekstów w poszukiwaniu błędów. To tyle na początek, życzę miłej lektury.